środa, 24 listopada 2010

Candy Mikołajkowe

Uwaga, uwaga! ogłaszamy nasze pierwsze Candy. Kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda? 
Krok po kroku, krok za krokiem jeszcze lepsze niż przed rokiem zbliżają się Święta. A więc i Candy w świątecznym nastroju. Do wygrania:
  • 1 nagroda: zestaw dekoracji świątecznych. A w nim komplet 3 filcowych serduszek uszytych ręcznie, (zielone 8cm i dwa czerwone 6cm) porcelanowa biała choineczka (8cm), i świąteczne serwetki w renifery do decoupage. 
  • 2 nagroda: 3 kartki świąteczne ręcznie robione, dokładnie takie jak widać na zdjęciu :)

Zasady proste i wszystkim znane:
  • Prosimy zostawić komentarz pod postem
  • Wkleić zdjęcie z Candy podlinkowane do naszego bloga u siebie na blogu
  • Bawimy się do Mikołajek włącznie. Losowanie 7.12.2010 roku.

Gorąco zapraszamy
Ekipa Pachnidło :)

niedziela, 21 listopada 2010

Coraz bliżej Święta.

Tegoroczne przygotowania  do Świąt rozpoczęłam od  puszek na pierniczki. Zdecydowany wpływ na taką decyzję mają doświadczenia zeszłoroczne. Otóż , wówczas starczyło  czasu tylko na puszki przeznaczone na prezenty, a ponieważ powszechnie już wiadomo, że "Szewc w podartych butach chodzi" więc pogodziłam się jakoś ;)) z tym faktem. A bo to pierwszy raz? ;););)
Tym razem jednak zabrałam się więc zdecydowanie wcześniej. Czas pokaże jednak , czyje pierniki zagoszczą w tych puszkach:););) Żeby było śmieszniej, owa serwetka skradła moje serce też w zeszłym roku, ale i to na nic się zdało. Zaległa gdzieś na regale razem z pozostałymi serwetkami i papierami.  Za to w tym roku namiętnie oklejałam nią wszystko, co wpadnie mi w ręce i jestem pewna, że to nie koniec.
Wspomniane puszki prezentują się tak.




 Doniczki i świeczniki (to już prezent dla znajomej).




Atmosfera świąteczna już prawie na wszystkich blogach. Dziewczyny przygotowują piękne dekoracje. Ujęły mnie szczególnie swoją urodą te, szyte z resztek materiału. Postanowiłam, również zmierzyć się z tym tematem. A oto efekt końcowy.


Ponieważ bardzo mi się podobają, szyję dalej.

Pozdrawiam wszystkich cieplutko.
Alina

środa, 17 listopada 2010

Buciki urodzinowe

Postanowiłam sobie: uszyję dzieciom kapcie!


Długo się zbierałam, długo myślałam, długo przygotowywałam mentalnie i fizycznie. Aż w końcu: stanowisko do pracy skompletowane, pomysł ukształtował się w głowie, filc kupiony, wymyślony sposób na podeszwy i  okazja też się pojawiła - zbliżały się urodziny chłopców!
Nie było już odwrotu. Nawet lekarz posłał mnie na chorobowe, cobym miała więcej czasu na podjęcie wyzwania. No więc do pracy! Wydrukowałam szablony, pochwyciłam filc, jeż igłowy też przyszedł z pomocą, igła z nitką w ręce aż się paliły do pracy, nożyczki cięły wszystko co znalazło się w ich pobliżu. Zdobyłam się na wysiłek i robiłam co mogłam żeby zapanować nad tym bałaganem.


A bilans tego taki:
kilka złamanych igieł do maszyny, setki pruć złych szwów, obolałe palce, zesztywniały kark, kilka nieprzespanych nocy przy maszynie, kilkanaście dni wytężonych myśli ukierunkowanych na buciki dla chłopców. Nie jadłam, nie piłam, nie mówiłam o niczym innym, tylko szyłam, prułam i znowu szyłam.
Efekt tego same oceńcie.

Nadszedł wielki dzień! Chłopcy wystrojeni, wszyscy goście przyjechali, stół zastawiony, torty ze świeczkami gotowe do dmuchania. 


Jubilaci wycałowani, życzenia złożone,można otwierać preeeezentyyyyy :)


Wszelkie wysiłki warte były podjęcia, każda minuta zmęczenia została wynagrodzona kiedy tylko zobaczyłam  te kochane, rozpromienione buzie :)


Całusy równie gorące dla wszystkich
madzia :)

czwartek, 11 listopada 2010

... ledwo karczmy nie rozwalą...

"Jedzą, piją lulki palą, ledwo karczmy nie rozwalą..."

Pod koniec listopada mieliśmy trzy olbrzymie powody abyśmy mogli wszyscy zjechać się do jednego domu. Rodzina nasza w różnych miejscach Europy żyje, więc każda okazja jest dobra do wspólnego świętowania.
A oto poniżej dwa powody naszego zjazdu.


Ben obchodził swoje pierwsze urodzinki, a Paul świętował już trzeci rok życia!
Trzecim powodem była trzydziesta rocznica ślubu naszych rodziców. Ale zanim doszło do dmuchania świeczek, prezentów i wszelkich wiwatów postanowiliśmy wykorzystać sytuację i podrzucić dzieci dziadkom, sami udaliśmy się skosztować nocnego życia w kręgielni. 


Zastanawiam się jak to jest, że przy pchnięciu kulą każdy ma głupkowatą minę, wygląda co-najmniej niesymetrycznie, albo w ogóle nie chce na siebie patrzeć :)
Bawiliśmy się międzynarodowo: trzech Niemców, sześciu Polaków i jeden Tajlandczyk. Jeden z nas miał kulawą nogę więc, niestety, przesiedział na ławce rezerwowych. 
Byli tacy co świetnie się bawili, bo doskonale posiedli wiedzę na temat pchnięć kulą, inni całą noc zgłębiali tajniki dobrych pchnięć kulą, a jeszcze inni bawili się niekoniecznie licząc punkty.


Bawiliśmy się wspaniale! Tym lepiej, że trudno nam tak naprawdę przypomnieć sobie kiedy ostatni raz wyszliśmy gdzieś razem. Kto wygrał? A któż to liczył, któż pamięta? Liczy się, przecież dobra zabawa!
Ja zajęłam się organizacją i logistyką całego przedsięwzięcia. I do końca nie mogłam zrozumieć, że udało się  zebrać w jednym miejscu, o jednej godzinie 10 osób, każdy w dobrym nastroju i miał ochotę się zabawić. A każdy miał przecież nie lada drogę do przebycia. Jak widać dla chcącego nic trudnego. 


Tu mam przyjemność przedstawić Wam naszego brata- Łukasza, dalej jest Marcia, którą już znacie no i ja!


A to najmłodsze kobiety z rodu Szymańskich. Ta z lewej to najświeższy nabytek :) Bratowa-Eliza


No i wszystkie dziewczyny owego wieczornego wyjścia.
Dwie osoby pozostały trzeźwe, ktoś w końcu musiał kierować autami. 
Dziadkowie wydawali się być zadowoleni z naszych szampańskich nastrojów i popołudnia spędzonego z wnukami :) Dziękujemy Wam z całych naszych serduszek.

Gorąco pozdrawiam
madzia:) 

czwartek, 4 listopada 2010

Wieńce, wianki, wianeczki

Razem z dziećmi odwiedziłam ostatnio moich rodziców. Wizyta byłam nieco dluższa niż się pewnie nie jedna z Was spodziew. W moim rodzinnym domku spędziłam prawie 3 tygodnie. Dzieli nas pareset ładnych kilometrów, także jak się odwiedzamy to konkretnie i na dłużej :)
Wykorzystując fakt, że dziadek nie musiał codziennie jeździć do pracy, i "rwał" się do zabawy z wnukami, zajęłyśmy się z mamcią "pracami ręcznymi" i tworzeniem cudnych wianków.
Z tego co wiem mama ma już jakieś doświadczenie w tej dziedzinie. Chociażby jej ostatni  wpis jesienny, w którym publikuje zdjęcia wianka z hortensji. Teraz przyszła kolej na mój. Sami spojrzcie.


 A za hortensje to musze tutaj oficjalnie podziękować mojej babci. To ona pozwolila mi naciąć sobie "tyle ile chce" Więc wróciłam do domu z 3 siatkami! Dziękuje babciu!!

 A nad tym wiankiem to myślałyśmy kilka ładnych dni. To znaczy pomysł już był, i to dość prosty, ale gorzej z realizacją!



Mech nie chciał nam sie trzymać wszystko spodalo, wykrzywiało sie... ochhh! W końcu mama wpadła na świetny pomysł i przy wykorzystaniu korków po winie ("ja wiedziałam, że one się jeszcze na coś przydadzą" - słowa mojej mamy :)) uplotłyśmy boski, pachnący, kuchenny wianek!

 
A na koniec z całej donicy zasuszonych róż udało nam się zrobić kilka małych wianków do salonu! Było to zdecydowanie łatwiejsze niż przypuszczałam! Róże trzymały kształt i formę. Prawie w ogóle nie miałyśmy odpadu.


W tle na zdjęciach wianków różanych widać serwetke wyszydełkowaną przez moją kochaniutką siostrzyczke Madzie :) Ciekawe kiedy ona się w końcu tym swoim majstersztykiem z nami podzieli :)
Acha i chciałam jeszcze oficjalnie podziękować dziadkowi moich dzieci czyli mojemy tacie za to, że całym sobą przyczynił się do faktu iż Pauli na każde moje zdanie twierdzące odpowiada mi "no no no no no" albo co jest jeszcze bardziej zabawne "pooowaaażżżnieeee??!!!" Dziękuje TATO!!!

Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie!
Marcia