poniedziałek, 30 listopada 2009

Prosty i wdzięczny kalendarz adwentowy

Zwyczaj robienia kalendarzy adwentowych w Niemczech jest bardzo popularny. Takim gotowym 24-dniowym kalendarzem obdarowywuje się dzieci, przyjaciół, męża lub żone a nawet rodziców. Oczywiście można takie cudo kupić gotowe w sklepie za grosze albo i za majątek – z ekologicznego drewna, szykownego materiału lub kolorowego szkła. Ale cała frajda polega przecież na tym aby móc coś własnoręcznie zrobić a ten uśmiech i radość na twarzy obdarowywanej osoby jest najcenniejsza :)



Ja chciałabym Wam pokazać jaki kalendarz udało mi się w tym roku zrobić dla naszego starszego synka Paula a i rodzice znajdą tam co nie co dla siebie.

No to zaczynamy. Krok po kroku dla tych, którzy chcieliby coś takiego również kiedyś stworzyć.

Kartke papieru A4 składamy na pół wzdłuż i w poprzek



Kartke kładziemy w poprzek tak aby sie u góry otwierała
Zaginamy z obu stron dwa trójkąty, tylko do środka kartki



Teraz należy te trójkąty zagiąć do wnetrza kartki. Z obu stron tak samo.


Do środka zaginamy teraz boki kartki. Zarówno z lewej i prawej strony jak i z przodu i z tyłu.



Czynność powtarzymy ponownie do otrzymania takich cienkich pasków.



U góry zaginamy dwa malutkie trójkąty z przodu i z tyłu a u dołu ten trójkąt do góry.



Kolejno trzeba jeszcze zagiąć te zakladki z malutkimi trójkątami do dołu (z przodu i z tyłu) i rozłożyć torebke. Gotowe :)




A tak wygląda gotowy kalendarz. W moim wykonaniu oczywiście.



Mam nadzieję, że opis i zdjęcia są wystarczająco dobre aby Wam prace ułatwić a nie utrudnić.
Przyjemności w tworzeniu!
Pozdrawiam

Marcia

środa, 25 listopada 2009

W telegraficznym skrócie

Jak widzicie długo nas nie było i tylko Marcia jedna jedyna, z dużym brzuchem, od czasu do czasu ratowała honor tego bloga. Postaram się zrehabilitować odrobinę i w telegraficznym skrócie napiszę Wam co się działo. A zatem:
- przyszło lato! i wszystkie wytęsknione przez zimę czynności mogły zacząć się realizować. tak więc spacerowaliśmy przy świetle księżyca w Parku Szczęśliwickim, jeździliśmy na rowerze dopóty, dopóki łobuzy go nie ukradli (swoją drogą mój rower doznał lekkiej zniewagi, gdyż oba rowery stały w piwnicy a ukradli tylko jeden, co prawda mój rower jest już leciwy i lekko przyrdzewiały ale mogli go chociaż zabrać i odstawić kilka przecznic dalej ;)), jeździliśmy na rolkach, wygrzewaliśmy się na słońcu i korzystaliśmy z ciepłych wieczorów ile się tylko dało.
- uczciliśmy wspaniały wiek Wojtka w końcu 30 lat kończy się raz w życiu. Bawiliśmy się do białego rana.
- zapisaliśmy się kurs tańca bo...
- świętowaliśmy powiększenie się naszych rodzin. Dwa wesela w ciągu dwóch miesięcy to nie lada wyczyn, musieliśmy zatem nauczyć się tańczyć ze sobą i pokonać wstyd przed spojrzeniami zza stołu. Tak więc nasza rodzina powiększyła się o Elizę, zwaną synową, bratową, rzadziej ciocią. Pozwolę sobie pokazać Wam kilka zdjęć z przygotowań, mam nadzieję, że nikt nie będzie miał mi za złe.
mój przystojny brat...
...moja bratowa...
...i nie-wiedzący-o-co-chodzi Paul:)
Drugie wesele miało miejsce w rodzinie Wojtka.
- mieliśmy też zaszczyt uczestniczyć w chrzcinach Stasia - bratanka Wojtka. Cudny maluch, ale który maluch nie jest cudny ;)
- no i narodził się Ben - świat wzbogacił się o jeszcze jeden Skarb :)
I tak oto minęło kilka miesięcy. Wydawało by się kilka miesięcy ciszy jednak uwierzcie mi, że cicho było tylko na blogu.
Tym drobnym skrótem miałam nadzieje odkupić całą naszą trójkę w Waszych sercach, które tak życzliwie nas przyjęły na początku roku. Poprawę mogę obiecać tylko ze swojej strony, bo Marcia teraz jako młoda mama dwóch urwisów, raczej będzie miała mało czasu, a mama... na mamę to ja nie mam słów. Nawet nie macie pojęcia ile ona zrobiła przez ten czas co jej nie było. Nie mówię tu tylko o decoupage - choć tego też nie brakuje, ale zaczęła piec chleby, robi tysiąc przetworów pomalowała i urządziła kuchnię, przedsionek, zabiera się za korytarz no i wystroiła dom na wesele syna... mówię Wam, ona jest szalona ;) tylko niczym nie chce się chwalić... doprawdy nie rozumiem.

madzia :)

czwartek, 5 listopada 2009

Ben Lukas

Wszystko zaczęło się w środę popołudniu tj. 28.10.09. Miałam już po raz kolejny skurcze, które tym razem naprawdę wydawały się być tymi prawdziwymi skurczami. Zadzwoniłam po moją przyjaciółkę, która miała w tym czasie zająć się naszym starszym synkiem. Ulka przyjechała bardzo szybko, a ja po kapieli w wannie doszłam do wniosku, że to kolejny fałszywy alarm bo skurcze minęły. No ale cóż wypiliśmy kawę zjedliśmy ciacho i poszliśmy na wspólny spacer w nadzieji, że to coś zmieni i przyspieszy. Do wieczora jednak nic się nie zmieniło. Po kolacji położyliśmy Paula spać i nagle wszystko stało sie jasne. Silne skurcze naszły bardzo szybko. Mój mąż zdąrzył jedynie pojechać ponownie po Ulkę i zaraz po tym wsiedliśmy do samochodu i jechaliśmy do szpitala. O 21:30 przekroczyliśmy drzwi szpitala a po kolejnych 2,5h nasz kolejny synek był już na świecie :):):)



Na imię ma Ben Lukas. Urodził się 28.10.2009 roku o 23:58. Ważył 3595g i miał 53 cm. Zresztą bardzo podobnie jak jego brat przed dwoma laty ;)



Wszyscy zdrowi, silni, szczęśliwi i gotowi na nowe wyzwanie jakim jest życie we czworo dnia następnego opuściliśmy szpital i pojechaliśmi do naszego przytulnego mieszkanka aby nacieszyć się sobą na wzajem.

Pozdrawiamy Was bardzo serdecznie
Marcia z Rodziną