niedziela, 12 lipca 2009

Moje pierwsze

Podobnie jak Marta, w dzieciństwie czy latach młodości nie przepadałam za wszelkimi pracami ziemnymi. Ogród służył do słodkiego lenistwa w promieniach słońca na zielonej trawce, a kwiatki domowe najlepiej się czuły pod opieką mamy. Ja zawsze albo zapomniałam je podlewać, albo przelałam albo wkurzały mnie kiedy woda leciała mi na głowę bo niezdarnie polałam po liściach. Pamiętam jak podekscytowana mama wracała z miasta z całym olbrzymim worem ziemi, dwoma tuzinami pelargonii i z radością oznajmiała, że zaraz idziemy wsadzać kwiatki do korytek na balkon. Zawsze niemrawo w duchu powiedziałam „jupi”, zakładałam rękawice i poszłam pomagać, zupełnie nieporadnie i niezdarnie, obserwując każdy ruch mamy i powtarzając dokładnie to samo, bo przecież sama się na tym nie znam. Strasznie czułam się zmęczona po takim ciężkim zajęciu i nie mogłam się nadziwić mamie, co takiego ją bawi w przesadzaniu kwiatków. No owszem, ładnie wyglądał balkon z dorodnymi pelargoniami, ale nigdy nie rozumiałam tego corocznego entuzjazmu. Mamo, wybacz proszę ;)
Ale teraz... Fikus ewidentnie od kilku tygodni udowadniał nam, że bardzo się stara uzyskać dobrą formę. Z zabiedzonych kilku łodyżek z paroma listkami w tle stał się dobrze rokującym drzewkiem. Gałązki dotąd uznane za suche i martwe przejawiały nieśmiałe oznaki życia w postaci kilku listków, wszędzie zaczęły pojawiać się nowe listka, starsze nabrały koloru – może po tym jak wytarłam je z kurzu...Usytuowany na parapecie i podlewany systematycznie dochodził do siebie.
No przyznajcie, czyż nie wyglądają zachęcająco?
Więc uznałam, że już czas na awans i małą, żółtą, plastikową doniczkę trzeba zamienić na coś bardziej poważnie wyglądającego. Udaliśmy się więc do sklepu w celu zakupu doniczki do Fikusa i dwóch kwiatków do kuchni bo od czterech miesięcy co rano straszą pustką. Zakupy były trudne, nie obyło się bez zgrzytów, rozlewu krwi i logicznie udowadnianych wywodów, że ten kaktus jest lepszy od tamtego – uwielbiam kiedy Wojtek to robi ;) Kompromis osiągnięty!
Jeden kwiatek wybrany bo ładny

a drugi bo zabiedzony i trzeba go uratować ;)

No nie uwierzycie! Nie mogłam się doczekać kiedy przyjadę do domu, zjem obiad i zabiorę się za przesadzanie kwiatów. Sama nie mogłam w to uwierzyć, aż poprosiłam o uszczypnięcie żeby się przekonać, że nie śnie.
Prawda, że pięknie awansował?
Nie myślałam, że pierwsze rezultaty prac ziemnych potrafią tak zadowolić... nie mogę się napatrzeć na nasze kwiatki :)
Madzia:)

4 komentarze:

Rybiooka pisze...

Skąd ja to znam ?
Kiedyś kaktus nawet mi zgnił ;D
Ale teraz eksperymentuję z czymś co ty nazywasz Fikusem ja Beniaminkiem.
Pięknie rośnie, nierówno to obcięłam jak Bonsai może się uda ? już listki wypuszcza ...
Uwielbiam bambusy wszelkiej maści, ale koty podżerają liście więc żeby się na koty nie denerwować ograniczam ich liczbę w domu.
Pozdrawiam

amma pisze...

No, ślicznie Madziu jestem pod ogromnym wrażeniam. Cieszę się,że sprawiło Ci to tyle radości. Kwiatki i doniczki prezentują się ślicznie. Teraz pozostało już tylko dbać i podlewać.


Buziaczki
Mama

amma pisze...

Slicznie Madziu!!Tak to juz jest ze "na swoim" czlowiek ma wiecej zapalu i ochoty aby cos nowego wyprobowac albo cos zmienic. No i zielono w domku tez musi byc! A jak mamy nie ma to trzeba sie w koncu samemu za to zabrac, jak widac ze swietnym efekem!

Buziaki
marcia

amma pisze...

Pozwolić zgnić kaktusowi... no to byłaś lepsza niż ja ;) podziwiam i chyle czoła :)

madzia:)