Wszyscy tak pragniemy wiosny. Ale muszę się Wam przyznać, że to chyba moja wina, że ona się tak ociąga. Otóż, kiedy w zeszłym roku cieszyliśmy się piękną jesienią, kiedy złote promyki jesiennego słoneczka ogrzewały nas do listopada, ja złożyłam obietnicę... nie wiem komu, chyba porom roku... obiecałam, że w podziękowaniu za taką piękną jesień nie będę marudziła na zimę. I okazuje się, że chyba mnie ta zima sprawdza i egzekwuje dane słowo.
Zawsze jest tak, że gdzieś w okolicy końca listopada wyczekujemy zimy. Pragniemy żeby prószył śnieg, żeby pod gwieździstym niebem lśnił na drodze naszego spaceru. Cieszymy się kiedy jest, liczymy, że dopełni atmosfery świątecznej, że spełnią się życzenia "puchowej kołderki śnieżnej..." A kiedy tylko wkroczymy w Nowy Rok, dajemy zimie ostatnie dni, zdaje nam się, że przecież niedługo już luty i zaraz będzie wiosna. A ona spokojnie zawsze do końca bierze to co jej się należy. Czasami zwodzi nas, odchodząc gdzieś na kilka dni tylko po to żeby wyskoczyć zza rogu i podmuchać zimniejszym wiatrem. Taka już ta zima jest - złośliwa. Nie pozostaje nam nic jak tylko wkładać czapki, owijać się szaliczkiem i nigdy nie zapominać parasola. Ale wiosna przyjdzie, zawsze przychodzi! Wytrwałości.
W oczekiwaniu na cieplejsze podmuchy wiatru postawiłam sobie założenie: kolorowo i nierówno i długo:


miało też być kolorowo-kolczykowo:



no i w końcu miało być potrójnie niebiesko:


No więc postanowienia spełnione! Obietnicy staram się dotrzymywać, ale wiecie jak to jest wiosny nigdy za wiele ;)
Pozdrawiam zimowo (w końcu obiecałam;))
Madzia:)